(Nie)Wolny wiezień |
![]() |
![]() |
![]() |
Przez całe życie uciekałem od Boga. Ilekroć starał się mi pomóc, tyle razy dokładałem Mu kolejny kilogram grzesznego balastu do krzyża w drodze na Golgotę. (NIE)WOLNY WIEŹIEŃ Wtorek, dziewiętnasty lipca, piękny wakacyjny dzień. Słońce pokazuje na sto procent mocy do czego zostało stworzone. Tak naprawdę w zakładzie karnym nie ma znaczenia, czy to są wakacje, rok szkolny, lato czy zima. Pobudka, apel, śniadanie, spacer… i tak na okrągło prze cały rok. Jakiekolwiek odstępstwo czy zmiany w tym schemacie są rzadkością. Tym większe jest poruszenie, gdy coś odbywa się po raz pierwszy w historii więzienia w Wierzchowie Pomorskim. Dzisiaj, przyjmując biblijny chrzest przez zanurzenie i publiczne wyznanie wiary, ogłaszam swą gotowość służenia całym sobą Jezusowi. Lecz zanim do tego doszło… Urodziłem się trzydzieści siedem lat temu w Warszawie. Całe dzieciństwo mieszkałem na Śródmieściu, natomiast dorastałem na Pradze Płd. Obie te dzielnice nie należą do elitarnych, a wręcz cieszą się złą reputacją wśród Warszawiaków. Mimo to, odkąd sięgam pamięcią, co niedzielę chodziłem do kościoła, gdzie byłem ministrantem, a z czasem nawet lektorem. Tutaj – w więzieniu – również podczas mszy czytałem Słowo Boże. No właśnie, od ponad sześciu lat odbywam karę 25 lat pozbawienia wolności za napad i zabójstwo. To jednak nie jest opowieść kryminalna ani informator o sekretach subkultury więziennej. Wręcz przeciwnie! Dzięki Jezusowi mogę podzielić się z Wami historią mojego życia. Będzie to świadectwo bezinteresownej przyjaźnie, miłości i łaski Chrystusa. Ku chwale Jego imienia! Parę dni po aresztowaniu trafiłem na sześcioosobową celę warszawskiej „Białołęki”. Przerażony, zdezorientowany, byłem poddany gradowi pytań współosadzonych. Nie dziwiły mnie te, które dotyczyły sprawy, skąd jestem, kogo znam. Natomiast zdziwiły mnie inne – pytania o wiarę, wyznanie czy kościół. Zarówno dlatego, że zadawane były przez osoby na co dzień niezbyt kojarzone z Bogiem, jak i dlatego, iż nie umiałem udzielić na nie wyczerpujących odpowiedzi. Określiłem siebie jako chrześcijanina, wierzącego w Boga i chodzącego do kościoła. Ale jakiego? Ceglanego, z dużymi oknami i kolorowymi obrazami, pięć minut jazdy samochodem z domu… Tak naprawdę to na wolności wierzyłem głównie w pieniądze i trochę w Boga. Ale w Boga dopiero wtedy, gdy kończyły się pieniądze. Prosiłem Go o nie, modliłem się o nie i cieszyłem tylko z nich. Traktowałem Jezusa jak przedstawiciela banku czy kasy zapomogowej. Wiele mu obiecywałem w zamian za korzyści materialne myśląc, że jest to najważniejsza sprawa z jaką powinien się do Niego zwracać. Używałem tylko słowa „daj” natomiast całkiem zapomniałem „masz”. A’propos Słowa Bożego, to oczywiście miałem w domu Stary i Nowy Testament. Wiecie dlaczego? Bo świetnie wyglądał na półce obok słownika i encyklopedii. Poza tym przecież wypada, a wręcz należy mieć w domu Biblię – taka narodowa tradycja. Był tylko maleńki (a raczej wielki) szkopuł. Nigdy nie przeczytałem z niej ani jednego wersu. To była bardzo egoistyczna i wygodna „wiara”. Gdy coś poszło źle – obwiniałem Boga. Kiedy natomiast odnosiłem sukces – to tylko dzięki własnej pracy. Wtedy zapominałem powiedzieć choćby „dziękuję”. Mimo takiej arogancji z mojej strony, Jezus nie opuszczał mnie. Byłem jednak zbyt zaślepiony aby Go usłyszeć lub dostrzec walkę jaką toczył o mnie. W uszach zamiast słyszeć „opamiętaj się”, brzęczały mi monety. Oczy natomiast przysłonięte były banknotami, więc nie dostrzegłem jego pomocnej dłoni. Najgorsze jednak sidła zastawione były na sercu i umyśle. Całkowicie zostały one opanowane przez ego. Stanowiłem idealny wzorzec zwodniczej misji szatana. Ponieważ nie odpowiadałem na apele Jezusa, a moja destrukcja i grzeszny upadek pogłębiały się, jedynym rozwiązaniem było… odizolowanie mnie od świata. Domyślam się iż może brzmi to niedorzecznie: „więzienie – jako metoda ratunku dla zbłąkanej owieczki”. No cóż, nigdy do końca nie pojmiemy Jego planów. Poprzez swoje postępowanie w krótkim czasie utraciłem wszystko: kontakt z trójką dzieci, dom, pieniądze, warsztat no i na długi czas wolność. Z 240m2 w jednorodzinnym domu z ogródkiem przeprowadziłem się do przysługujących mi 3m2 w trzyosobowej celi. Garnitury, samochód, telefon komórkowy zamieniłem na połatane drelichy, piętrowe metalowe łóżko i plastikowe sztućce. Zamiast „Wstawaj kochanie” budzi mnie sygnał dzwonka i brzęk klucza w zamku drzwi. Od wielu lat dzieci oglądam jedynie na pożółkłym zdjęciu. Zupełnie jak Job zostałem nagle z niczym. Z tą różnicą, że on głęboko wierzył Bogu. Ja natomiast miałem dopiero poznać „że Ty możesz wszystko i że żaden Twój zamysł nie jest dla Ciebie niewykonalny” (Job 42,2). Cztery lata temu, przypadkiem (teraz wiem, że nie przypadkiem) zapisałem się na kurs „Odkrycia” do KSB. Bardziej chodziło mi o zabicie wolnego czasu, niż o pogłębienie wiedzy. Ukończyłem go dość sprawnie, ale już w trakcie opracowywania lekcji zaczęły budzić się pytania i wątpliwości. Powoli, bardzo powoli wiatr prawdy rozganiał mgłę tradycji i ludzkich nauk zakrywających kwestię Boga i wiary. Moim dotychczasowym życiem spowodowałem, że staczałem się a wręcz spadałem w otchłań wiecznej śmierci. Teoretycznie, myśląc po ludzku, nie było dla mnie możliwości powrotu. Jednak nie dla Chrystusa. On chyba czekał na jakikolwiek gest, myśl czy refleksję z mojej strony i choćby próbę uwierzenia w Niego. Natychmiast podsunął mi odskocznię, swoistą trampolinę duchową, abym mógł odbić się od niej i zgodnie z prawem fizyki wykorzystać całą energię upadku do wzlotu ku zbawieniu. To oczywiście była Biblia. W ogóle wiele spraw nabrało w krótkim czasie przedziwny obrót. Otóż Pismo Święte dostałem od osadzonego, który tylko kilkanaście dni był ze mną w celi. Miał jechać w transport i nie chcąc dźwigać „ciężkiej księgi” oddał mi „tysiąclatkę”. Rozpocząłem czytanie od Nowego Testamentu, a następnie powróciłem do Starego. Czytałem to złe słowo, ja pochłaniałem wers po wersie i rozdział po rozdziale. Czekałam na każdy nadarzający się moment, choćby minutę wolnego czasu (pracowałem wtedy jako łaźniowy) by móc zagłębić się w Słowie Bożym. Zachowywałem się jak dziecko, które przez całe życie mogło jedynie wąchać sreberko po czekoladzie, aż tu pewnego dnia wprowadzono je do cukierni i pozwolono jeść co tylko zechce. Chłonąłem stronę po stronie jak wysuszona ziemia wodę. Im dłużej czytałem, tym poważniej zastanawiałem się, w co tak naprawdę do tej pory wierzyłem. Ziarenko prawdy zaczynało kiełkować. Podczas wakacji w 2009 r. odbył się w zakładzie koncert adwentystyczny zespołu „Grupa dla Ciebie”. Jedną z wokalistek była Ewa „Koperek”. Ale o niej za moment. Przy wyjściu z koncertu ktoś rozdawał książki. Dopiero po powrocie na pawilon przeczytałem jej tytuł „On nadchodzi. Znaki czasu”. Jeszcze przed uśnięciem postanowiłem ją przekartkować. No i nie położyłem się spać, dopóki nie przeczytałem jej całej. Powtarzałem tylko szeptem „No tak! No właśnie! Prawda!”. Z podekscytowania następnego dnia przestudiowałem ją jeszcze raz, ale teraz z Biblią. Nie mogło być inaczej – wszystko się zgadzało. Dzięki woli Jezusa nawiązałem listowny kontakt z „Koperkiem”. To ona przysyłała mi pierwsze zeszyty lekcji biblijnych, „Znaki Czasu” i bardzo wiele książek. Wśród nich było kilka Ellen White. Już na samym początku przeczytałem „Wielki bój”. Nie było to łatwe dla osoby wychowanej w tradycji katolickiej, bo „prawda w oczy kole”. Byłem jednak szczęśliwy, gdyż zacząłem wreszcie myśleć. Miałem też ogromne wsparcie w listach Ewy. Ona w taki sposób pisała o Bogu, że ja nigdy do najlepszego przyjaciela nie zwracałem się podobnymi słowami. Właśnie przez to inspirowała mnie do jeszcze głębszego studiowania Biblii. Rok później odwiedził nas zespół „All 4 Him” ze swoim musicalem. Miałem możliwość po występie przez parę minut porozmawiać z nimi. Zaowocowało to kolejną znajomością listowną. Tym razem z Karoliną ze Świdnicy. Ona również przyczyniła się do mojego poznawania prawidłowej drogi ku Zbawicielowi. Przysyłała też nowe materiały, gazety i książki. Tak naprawdę to cały zespól stał się moimi duchowymi przyjaciółmi w Panu. Mało kto poza więzieniem zdaje sobie sprawę jaką siłę i moc mają listy. Na wolności po przeczytaniu SMS-a czy maila zazwyczaj od razu kasujemy je aby nie zaśmiecały pamięci. Z listami jest zupełnie inaczej. Mają one wiele znaczeń. Po pierwsze już samo oczekiwania jest emocjonujące. Po drugie słowa napisane zza muru są odrobiną wolności przesłaną w kopercie do celi. To taka namiastka innego świata. No i chyba najważniejsze – czyta się je wielokrotnie. Dlatego zwroty w nich zapisane drążą umysł jak krople wody kamień. „Nie martw się. Jesus cię kocha” za dziesiątym razem czy setnym razem powodują odruchową odpowiedź „Tak, wiem, Bóg mnie kocha!”. Po czym nastaje konsternacja, zaduma i refleksja – „Faktycznie, On mnie kocha!”. No i Bóg zaczyna kojarzyć się z miłością, a nie gniewem. Tego właśnie doświadczyłem i nauczyłem się z listów od Ewy, Karoliny i reszty znajomych adwentystów. Cały czas też usiłowałem skontaktować się z jakimś pastorem KADS, Bóg jednak uznał, iż to byłoby zbyt proste. Jego cudowny plan zmuszał mnie do samodzielnego poznawania Biblii i treningu pokory oraz cierpliwości. Z pastorem Piotrem Samulakiem pierwszy raz spotkaliśmy się w więzieniu dopiero w lutym b.r. Przyjeżdża tutaj co dwa tygodnie we wtorki na dwie godziny. Począwszy od marca regularnie dopytywałem się jaka jest możliwość, abym został ochrzczony. Pastor nigdy nie udzielił mi odpowiedzi wprost. Interesował się basenem p.poż., robił jakieś notatki, albo najzwyczajniej w świecie zmieniał temat. Domyślam się, iż nie czynił tego z ignorancji do mnie, ale świadomie zmierzał do czegoś znacznie poważniejszego. Chciał abym zapewne znalazł odpowiedź w Biblii i był gotów na przymierze z Jezusem. Tak też się stało. Kiedy podczas jednej z jego wizyt, zacytowałem fragment z Dz. Ap. 8, 36 – 37 „…cóż stoi na przeszkodzie, abym został ochrzczony? Filip zaś powiedział mu: jeśli wierzysz z całego serca, możesz, A odpowiadając, rzekł: Wierzę, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym”, i powiedziałem, iż ja również jak ten Etiopczyk wierzę, od razu przeszliśmy do wyznania wiary. To było na początku lipca. Chrzest, chwila na którą długo czekałem. Niezbyt wiele wiedziałem o samej uroczystości, ale byłem pewny, iż pragnę pojednania z Bogiem. O resztę zadbał pastor. Przyjechał wraz z żoną, przyjaciółmi z Bornego Sulinowa i zboru w Szczecinku. Dwie siostry, Magda i Ola, zapewniły cudowną oprawę muzyczną, a Damian – mąż Oli – robił zdjęcia. Po nabożeństwie i ceremonii chrztu w przenośnym basenie nastąpiło coś, co stanowiło dla mnie kwintesencję symboliki nawrócenia i Bożej miłości. Wychodząc z wody byłem niesamowicie szczęśliwy i cały mokry. W głowie wciąż brzmiały mi słowa Pawła z II Listu do Koryntian 5,17: „Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe”, które to czytałem chwilę wcześniej. I nagle podeszła do mnie Ola wręczając bukiet białych kwiatów. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie ogromny kontrast całej sytuacji. Ona – młodziutka studentka w szóstym miesiącu ciąży, uśmiechnięte uosobienie radości z życia i chwały Pana. Ja – łysiejący kryminalista przed czterdziestką. Ola gratulowała mi i życzyła powodzenia na nowej drodze z Jezusem. Widzicie to: ciąża – nowe życie, chrzest –nowonarodzenie; białe kwiaty i zmycie grzechu przestępcy; Bóg i kryminalista?! Zanurzyłem się w wodzie, a wynurzyłem w Chrystusie. Oto moc i potęga prawdziwego Zbawiciela! Chwała Mu na wieki, Amen! Postanowiłem opisać swoją historię z paru względów. Na pewno dlatego, aby dać świadectwo bezwarunkowej miłości Jezusa do wszystkich ludzi. Dociera On do miejsc i osób o których większość społeczeństwa woli zapomnieć. Podając się za chrześcijan, zapominają o słowach Chrystusa „Nie sadźcie, abyście nie byli sądzeni” (Mt 7,1) oceniając wszystkich jedną miarą. I wcale nie mówię tu o wyrokach sądu. Bynajmniej, gdyż większość z osadzonych, w tym również ja, złamała prawo i musi ponieść konsekwencje swojego postępowania. Chodzi mi o uprzedzenia związane z wiarą w Boga; nawróceniem się i żyję nowym życiem. Ileż to razy spotkałem się z opinią, że czytam Biblię, aby polepszyć sobie możliwość szybszego wyjścia na wolność. Patrząc na fakt, iż koniec kary przypada mi na 2030 rok – jest to ewidentnie błędny osąd. Natomiast w punktu widzenia wieczności – rzeczywiście, robię wszystko aby być wolnym u boku Jezusa. Już dziś czuję się wolny będąc w więzieniu. To kolejny dowód siły Słowa Bożego. A może uległem jakiejś modzie i chcę być trendy? Wątpliwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę drwiny, docinki czy kpiące uśmiechy. No chyba, że uznaje się Jezusa jako jedynego życiowego idola. Wtedy zgadza się, iż chcę naśladować mego bohatera. Ogólnie mogę to nazwać efektem mistrzowskiego planu naszego Pana. Na wolności nie czytałem Biblii, gdyż brakowało mi motywacji i czasu. Znalazłem się więc w miejscu, gdzie wolnego czasu jest aż nadto, a motywacją – o zgrozo – właśnie nuda. Nigdy też nie spotkałem adwentystów, więc Jezus przywiózł Was kochani do mnie. Nie pisałem listów, a jedyne co otrzymywałem z poczty, to rachunki i wezwania do zapłaty. Teraz, poprzez korespondencję poznaję Boga i sam staram się ewangelizować. Już wiele razy próbowałem rzucić papierosy, lecz nigdy nie udawało mi się. Rok temu obiecałem Jezusowi, że „od dziś nie palę”. Zapewne dlatego, że zrobiłem to dla Niego, pokonałem nałóg na dobre. Czy można być szczęśliwym w więzieniu? Można, jeśli zaufa się Bogu i uświadomi sobie czym jest więzienie. Jest to miejsce gdzie odbywa się karę za popełnione przestępstwo. Lecz czymże jest kara w porównaniu z ukrzyżowaniem niewinnego Chrystusa? To właśnie poprzez Jego śmierć na krzyżu za nasze grzechy, możemy dziś mieć gwarancję zbawienia i cieszyć się wolnością nawet w więzieniu. To, co jeszcze bardziej przeraża w zakładzie karnym niż kraty czy drut kolczasty, tkwi w psychice. Wielokrotnie spotykałem się z twierdzeniem, iż każdy osadzony jest z natury zły, przebiegły i podstępny. Wmawiając ludziom na każdym kroku że są źli i przypominając dlaczego trafili do więzienia, nie daje się im cienia szans na zmianę stylu życia. Ileż to już razy słyszałem od współwięźniów, że nie warto robić nic dobrego, bo i tak nikt nie doceni i nie uwierzy w szczere intencje. Ale przecież wystarczy zapoznać się z Biblią, by znaleźć wiele dowodów, iż Jezus bezwarunkowo odpuszcza nasze winy i daje możliwość nowego życia. Znacznie lepszego, bo nie trwającego 15, 25 czy 50 lat, ale wieczność. Czy może być ktoś bardziej kochający ludzi niż On? Oczywiście, że nie! Dla Boga nie ma przeszkód i uprzedzeń w poszukiwaniu zaginionych owieczek. Chce zbawienia dla każdego bez względu na wiek, wygląd czy nawet wyrok. No właśnie Jezus i więzienie. Sama Biblia daje nam dowody, iż to miejsce jest ściśle powiązane z Bogiem. Zarówno Jezus był aresztowany, jak i choćby Jan Chrzciciel (Mt 11,2) czy Piotr (Dz 12,4) albo Saul (Dz 16,23), którzy także byli więzieni. Szkoda, że współczesne społeczeństwo nie zna tych historii, a przez to nie wierzą w nawrócenie więźnia. Powiem więcej – nie tylko wśród mojego otoczenia, ale i najbliższej rodziny, ten pogląd jest mocno zakorzeniony. Dlatego też zaufałem Bogu, a nie ludziom. Przyjąłem chrzest w zgodzie ze swoim sumieniem tylko dlatego, iż pragnę zbliżyć się do Boga, a nie osiągnąć jakieś korzyści materialne czy wstąpić do konkretnego kościoła. Przynależność do KADS umożliwia mi poznawanie Jezusa i wspiera w pogłębianiu wiary, ale nadrzędnym celem jest On. Zastanawiałem się ostatnio, czy możliwa jest praca na rzecz naszego Pana w więzieniu. Z jednej strony wydaje się to proste, bo przebywając po tej stronie murów mogę bezpośrednio świadczyć o miłości Jezusa. Staram się codziennym postępowaniem, czytaniem Biblii, modlitwą, dawać dowody Jego dobroci. Przy pomocy Chrystusa bronię się przed pomówieniami o to, iż jest to tylko swego rodzaju maska i sposób na odbycie kary. Po raz kolejny wskazuje mi On „furtkę” awaryjną i sugeruje rozwiązanie problemu. Aby tego dokonać należy „wyjść” na zewnątrz. Każda informacja z wolności jest bardziej dla nich wiarygodna, niż więzienne przykłady. Ponieważ „Znaki Czasu” są dostępne w bibliotekach zakładowych – dzięki odwiedzającym ich pastorom – i cieszą się dużą czytelnością, postanowiłem zacząć pisać. Jeżeli tak ma wyglądać moja ewangelizacja, jeżeli dzięki tej pracy będę mógł pomagać Jezusowi w odnajdywaniu zbłąkanych owieczek lub jeśli choć jedna osoba po przeczytaniu przez chwilę zastanowi się nad celem życia i Bożą miłością, to dziękuję Panu, że tu się znalazłem. Amen. Michał L. |