|
Łatwo
przychodzi nam rozmawiać o krzyżu i o Zbawicielu, który na nim umarł.
Ale tak naprawdę to mało rozumiemy, czym krzyżowanie było w
rzeczywistości.
W
jaki sposób cierpiał Zbawiciel? Jakie były jego fizyczne tortury?
Intrygowały mnie te pytania jako lekarza. Odpowiedzi zaś, które znalazłem,
całkiem mną wstrząsnęły. Była to dla mnie wielka lekcja pokory, bo
to działo Się przecież także i z mojego powodu.
Wszystko zaczęło się w Ogrodzie Getsemane, gdzie rozpoczęły się
ostatnie cierpienia Pana. „I był pot Jego tale krople krwi, spływające
na ziemię” (Łuk. 22,44). Jest to szczególne sprawozdanie, gdyż
tylko Łukasz, jako lekarz wspomina o tym fenomenie w swojej ewangelii.
Czy to było w ogóle możliwe?
Krwawe
wyciekanie potu jest zjawiskiem występującym niezwykle rzadko.
Aczkolwiek historia i nauki medyczne zanotowały kilka takich przypadków.
Przyczyną tego niezwykłego zjawiska, jak się wydaje, są gwałtowne i
potężne zakłócenia systemu nerwowego, kiedy naczynia krwionośne
zaciskają się tak boleśnie, że czerwone krwinki wypychane są poza skórę.
Może
to być spowodowane np. przerażającym strachem, bólem lub atakiem
furii.
Okrutny
król Francji, Karol IX, zmarł w wyniku załamania psychicznego.
Znaleziono go martwego, skąpanego w krwawym pocie. Mezeray, historyk
francuski, mówi o skazanym na śmierć pewnym zarządcy jednego ze
zdobytych miast, u którego zauważono obfite wydzielanie się krwawego
potu w tym momencie, gdy zobaczył szafot.
S.A.D.
Tissot, szwajcarski lekarz i autor (1728-1779) opisał przypadek pewnego
żeglarza, który tak przeraził się szalejącego na morzu sztormu, że
upadł i nie był w stanie się podnieść. Jego twarz pokryła się
krwawym potem. Podczas całego sztormu krew pojawiała się na jego ciele
tak, jak zwykły pot, pomimo stałego ścierania.
Według
niemieckiego lekarza, dr Schenka, pewna siostra zakonna, która wpadła w
ręce żołnierzy, była tak przerażona mieczami i sztyletami, które
groziły jej natychmiastową śmiercią, że krwawy pot wypływał z każdej
części jej ciała. Zmarła ona na skutek upływu krwi przed stopami
swoich zdobywców.
Historyk
francuski, de Thon mówi o włoskim oficerze, który dowodził twierdzą
Piedmontu - Monte Maro podczas wojny pomiędzy Henrykiem II, królem
Francji i cesarzem Karolem V w 1552 r. Oficer ten, zagrożony klęską i
przerażony perspektywą publicznej egzekucji w przypadku poddania
twierdzy, był tak wstrząśnięty perspektywą niegodziwej śmierci, że
krwawy pot również wypływał z każdej części jego ciała.
Tak
też i Chrystus krwawił podczas godziny psychicznej udręki, widzianej w
kontekście tragedii grzechów ludzkości, które przyjmował na siebie.
Poczucie winy i oddzielenie od Ojca w dosłowny sposób niszczyło Jego życie
aż do momentu, gdy anioł przyszedł i go posilił (patrz: Łuk. 22,43).
Gdy
Jezus pojawił się przed Piłatem, rzymski prokurator „wziął Jezusa i
kazał ubiczować” (Jan 19,1). Piłat miał nadzieję, że okrutne bicie
ułagodzi wrogów Jezusa, spowoduje w nich wystarczający żal i pozwolą
mu wypuścić Jezusa. Kazał on ubiczować Jezusa tak okrutnie, by mógł
być pewien, że to zaspokoi ludzką żądzę widoku cierpiącego Jezusa.
Żydowskie prawo ograniczało ilość zadawanych urazów do ,,40 bez
jednego”. Jednak Rzymianie nie mieli takich ograniczeń. Ten, który
przeprowadzał biczowanie używał zwykle flagellum, które składało
się z krótkiego uchwytu wyposażonego w długie paski skóry. Na ich końcach
umocowane były kawałki żelaza, ołowiu lub kości. Za każdym
uderzeniem pejcza zatapiały się one częściowo w ciele ofiary. Potem,
gdy były odrywane, wyrywały całe kawałeczki ciała. Kilka takich cięgów
rozcinało skórę, a nawet mięśnie na pasemka i powodowało intensywne
krwawienie. Aby uczynić biczowanie bardziej efektywnym, górna część
ciała ofiary była obnażona, a ramiona krępowano wokół filara czy
pniaka. Uderzenia pejczy celowo były kierowane na różne części ciała,
nie wyłączając twarzy. Wielu skazańców umierało wyłącznie w
rezultacie nieludzkiego i brutalnego biczowania.
Cierpienie
Jezusa nie zakończyło się jednak chłostą. Po biczowaniu Jezus musiał
znieść urąganie i upokorzenie ze strony rzymskich żołnierzy i całego
pospólstwa. Jezus był królem, nieprawdaż? Oczywiście. Musiał mieć
królewski płaszcz i koronę. Oprawcy zarzucili na jego poćwiartowane
plecy stary purpurowy płaszcz, upletli z o-strych cierni okrągły
wieniec i wepchnęli go na jego głowę. Długie, ostre kolce wgryzały się
w Jego skroń, a krew przez włosy spływała na twarz Zbawiciela (patrz:
Mat. 27,29-31).
Cóż
za brutalność. Bili go po twarzy, wyrywali Jego włosy, szarpali za Jego
brodę, a On mógł przecież zniszczyć ich w każdej chwili. Ale nie mógł
uratować siebie i ludzkości zarazem. On zniósł to wszystko z powodu miłości
do mnie i do ciebie. Pomimo całej tej diabolicznej zabawy, Jezus zachował
dostojną ciszę i królewską postawę, co zadziwiło nawet najsroższych
Jego oprawców. Ci nieokrzesani żołnierze nigdy dotąd nie widzieli, aby
torturowany więzień okazywał takie męstwo.
Cielesny
ból był jedynie częścią agonii Jezusa. Przygniatające grzechy świata,
napełniły Zbawiciela okropnym uczuciem, że Ojciec go opuścił. Z
powodu złamania prawa On cierpiał karę w zastępstwie człowieka. Bóg
zasłonił swą twarz, a świadomość, iż Jego własny Ojciec porzucił
Go, wprowadziła Zbawiciela w skrajną rozpacz. Bezgrzeszny, który wziął
grzechy świata, musiał w pełni doświadczyć rozdzielenia, które
grzech powoduje, pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Jako zastępca człowieka
Jezus musiał znieść uczucie takiego opuszczenia przez Boga, które
spotka każdą zgubioną osobę. W godzinie największej ciemności nawet
jeden przebłysk nadziei nie przedarł się poprzez ciemności. Grzech całkowicie
odciął go od Ojca i niebios. Syn Boży odczuwał w pełni, niszczący cię
żar grzechów świata. Zniósł ten ciężar samotnie. Opuścili go nawet
uczniowie. Jakże bardzo mógł Jezus tęsknić za słowami pocieszenia z
ich strony, ale oni milczeli. Wszystko, co mógł usłyszeć z setek ust
otaczającego Go tłumu, to słowa przekleństw i szyderstwa. Każdy z nas
doświadcza w jakimś tam stopniu samotności, ale Jezus poznał to
uczucie, jak nikt inny dotąd ani nigdy potem. Zdradziła, opuściła i
odrzuciła Go cała ludzkość, nikt nie rozumiał Jego samotności. Gdy
nadeszła ostatnia, najciemniejsza godzina, nawet Ojciec musiał zupełnie
ukryć się przed swoim Synem. Jezus rzeczywiście cierpiał całkowite
przez wszystkich opuszczenie.
„A
gdy przyszli na miejsce, zwane Trupią Czaszką, ukrzyżowali go tam”
(Łuk. 23,33).
Krzyżowanie
było haniebną, żenującą śmiercią. Ofiara, odarta z odzieży, stała
naga, wystawiona na kpiny i pośmiewisko ludzkie. Egzekucja odbywała się
zwykle w miejscu publicznym - tętniącym życiem placu czy skwerze - aby
innych odstraszyć przed zbrodnią. Starano się, aby możliwie największa
ilość osób mogła widzieć agonię i wstyd ofiary.
Gwoździe
używane do przybijania skazańca do krzyża były kwadratowymi kolcami
około l cm grubości i 15 cm długości. Ponieważ więzadła rąk mogły
zostać zerwane ciężarem ciała, gwoździe przebijano przez kości
nadgarstka ofiary. W tym miejscu splata się szereg czułych nerwów i ścięgien.
Gdy ciosy rozrywały tkankę i zagłębiały ostrze, rozdzielając kości
nadgarstka, niektóre z nich były okaleczane i brutalnie miażdżone. Jeśli
gwóźdź skaleczył nerw ośrodkowy, jak często się to zdarzało
bezlitosny, torturujący ciało ból, niczym „pas ognia” wędrował po
ramionach ofiary. Ból mógł się potęgować przy każdym ruchu ofiary,
gdyż metal jeszcze bardziej drażnił i pobudzał otwarte zakończenia
nerwów.
Ostatnie
archeologiczne dowody wskazują,
że tradycyjnie od 440 roku n.e. krzyżowania nie przeprowadzano tak często
(data powstania najwcześniejszego obrazu ukrzyżowania Chrystusa). Stopy
ofiary były odwrócone bokiem i pojedynczy gwóźdź przebijał obie
kostki w taki sposób, że skazaniec był krzyżowany dolną częścią tułowia
i kończynami w zgiętej pozycji. Ciało częściowo wspierane było przez
skrzyżowany kawałek drewna nazywany - sedecula, który zapobiegał
oderwaniu ciała od krzyża. Czy można sobie wyobrazić moment, w którym
żołnierze podnieśli krzyż z przybitym do niego Zbawicielem i pchnęli
go do specjalnie wykopanego otworu? Straszliwe szarpnięcie brutalnie
rozerwało już i tak postrzępione ciało i nerwy.
Nie
upłynęło wiele czasu, gdy krzyżowana ofiara odkrywała, iż jedynym
sposobem na zaczerpnięcie powietrze jest lekkie podnoszenie się na gwoździu
wbitym w stopy. Taki ruch oczywiście powodował intensywny ból.
Jakikolwiek zresztą ruch na krzyżu był przerażająco bolesny, ale
konieczność od' dychania była silniejsza niż agonalni cierpienia.
Unoszenie się i opuszczani po kilku godzinach na krzyżu stawali się
akcją odruchową.
Rozciągnięcie
ciała w tej nienaturalnej pozycji powodowało, że większa ilość krwi
przepływała przez tętnice niż mogła z powrotem być
przetransportowana do serca. W rezultacie tego, zbyt wiele krwi napływało
do skrajnych części ciała, naczynia krwionośne głowy stawały się słabo
wypełniane, a mózg niedotleniony. Gdy krew nie mogła dłużej swobodnie
krążyć w obrębie płuc, akcja serca stawała się coraz wolniejsza.
Ulgą mogło być intensywne krwawienie z ran, ale w tym przypadku
stosunkowo niewiele krwi wypływało.
Zmiażdżona
tkanka i szereg otwartych ran sprzyjały szybkiemu rozwojowi zakażenia.
Stale podnosiła się temperatura ciała, wokół ran narastał obrzęk,
który powodował nasilający się z każdą chwilą ból. Z czasem tworzyła
się ropa i rozpoczynała się gangrena. Torturą były także roje much
osiadających na poćwiartowanym ciele, i Jezus krzyknął – „pragnę”
co wskazywało, iż zakażenie, ubytek krwi i odwodnienie organizmu działały
już skutecznie.
Śmierć
przez ukrzyżowanie mogła być spowodowana bezpośrednio kilkoma faktami:
gorączką z powodu otwartych, zakażonych ran, ubytkiem wody oraz bólem
przy nienaturalnej pozycji ciała. Rozciągnięte mięśnie powodowały
bolesne konwulsje aż do momentu, gdy śmierć przyniosła uwolnienie.
Krzyżowane osoby
z normalnie zdrowym organizmem zwykle żyły na krzyżu dwa lub trzy dni -
czasem jednak tydzień lub nieco dłużej. Im dłużej żyły, tym
okrutniejsza była ich agonia. Czasem jeszcze przed ,,ostatecznym zejściem”
ptaki padlinożerne rozpoczynały swoją ucztę. W pewnych przypadkach
prokurator mógł życzyć sobie, aby przyspieszono śmierć ofiary.
Realizował to wówczas okrutną, ale skuteczną metodą. Żołnierze łamali
żelaznym prętem nogi skazańca. Ze złamanymi nogami ofiara nie była już
w stanie unosić się, aby umożliwić sobie oddychanie. W większości
przypadków śmierć następowała wówczas szybko. Aby ostatecznie
przekonać się o śmierci ofiary Rzymianie stosowali ostatni sprawdzian:
włócznią przebijano prawy bok i klatkę piersiową aż do serca.
Straż zwykle z radością witała ten ostatni zabieg, gdyż oznaczało to
zakończenie przerażającego zadania (patrz: Łuk. 23,46).
Zbawiciel zmarł na krzyżu po upływie zaledwie 3 godzin. Zmarł
nie z powodu fizycznych tortur i wzmagającego się bólu agonii. Zmarł z
powodu ciężaru grzechu, który przyjął na siebie. To grzech zabił
Zbawiciela — twój grzech i grzech każdego z nas. Jezus zaryzykował
wszystkim czym był i co miał, aby Cię zbawić. Wszystko to, co przeszedł
— agonia w Getsemane, poniżenie przez wściekły tłum, brutalna chłosta,
przewlekłe tortury na krzyżu, odwrócona twarz Ojca — był gotów znieść
chociażby dla jednej tylko osoby. To wszystko uczynił dla Ciebie.
Dr
Virchel Wood jest dyrektorem Departamentu Chirurgii Ortopedycznej
Uniwersytetu Loma Linda w Kalifornii. Przekład z jęz. angielskiego:
Paweł Recmanik. Medyczna konsultacja przekładu: Aleksandra Szajthauer.
ZNAKI
CZASU 4/87
|